Zakładki

czwartek, 8 października 2015

Wielki dzień!

Po dłuższej przerwie jesteśmy ponownie. Wszystkiemu winna choroba szkraba i moja praca. Ale dziś wielki dzień. Dokładnie 2 lata temu o 17:05 urodziło się nasze szczęście. Dziś F miał imprezę w żłobku z prezentami i koroną. A w sobotę impreza w domu dla malucha i jego "ziomkow ". Zaraz lecimy na portfolio dzień. Niewiem jak to z niemieckiego inaczej przetłumaczyć. Będziemy robić z maluchami w żłobku albumy w których panie będą wklejać zdjęcia zapisywać historie pobytu dziecka w żłobku :-) 

Miłego pochmurnego dnia:-)




Prezenty ze żłobka 

czwartek, 17 września 2015

Impreza dwulatka i pierwsza wycieczka w żłobku :-)

Lada moment bo 10.10 czeka nas impreza, drugie urodziny mojego sprząta. Zjada się goście z Pl 10os na kilka dni pod jednym dachem?? To będzie obóz przetrwania :-)Tematem przewodnim-zielony traktor-ulubiona zabawka mojego dziecka. Lista zadań do wykonania długa. Ozdoby, imitacja fotobudki, gadżety i co najważniejsze muszę znaleźć czas aby to wszystko . Praca, żłobek, dom pełen szał.  Efekty swojej pracy wrzucę za kilka dni:-) może ktoś skorzysta i się zainspiruje.
A jutro moje maleństwo idzie ze swoją grupą na pierwszą wycieczkę. Co prawda tylko na plac zabaw ale mają do przejścia oj 300m a ogarnąć grupę 12 dzieci ahh podziwiam te Panie:-)

piątek, 11 września 2015

Wielki powrót i skrót miesiąca.

Oj... Codzień zaglądam z nadzieją,że uda mi się coś napisać. I tak upłynął mi miesiąc,ponad 30 dni. Ale za to mega aktywny. Oto skrót tego co nas w tym miesiącu spotkalo:-)

1. Mąż zmienia pracę, miał miesiąc wolnego, Siedział w domu (nie licząc kilku dni szkoleń) i uwierzcie ale czułam się jakbym miała dwójkę dzieci na stanie. Mój mąż bez pracy to gorsze zjawisko niż chory maz:-)

2.Moje mniejsze cudo zaliczylo zlobek. Za nami dopiero pierwszy tydzień. Dwa dni był ze mną a 3 sam. Dzień 3 ryk. Dzień 4 bawił się z maluchami plus ryk. Dzień 5 czyli dziś ryk. Zobaczymy co przyniesie.poniedzialek:-(

3.I najważniejszy punkt wg.Mnie to zmiana mojej pracy. Idąc raz do polskiego sklepu wwidziałam ogłoszenie,że szukają pomocy do sklepu. Spytałam, choć nie ukrywam,że nadziej na to ze się uda były marne (moim zdaniem.  ale udało się!!! i odleciał mnie blady strach. Nigdy w sksklepie niepracowalam. A tu mięsko, wędliny pokrój i jeszcze po niemiecku pogadaj. O ile obsługa sklepu idzie mi ok o tyle przed niemieckimi klientami uciekam:-) heh choć i tak jak musze to wychodzi całkiem nieźle. :-) ale cały czas się uczę. Latanie na miotle porzuciłam. Szef, były szef nawet niepodziekowal za współpracę. Ciesze się niezmiernie z tej zmiany bo do pracy mam raptem 10min spacerem. Po drodze zaliczam żłobek. 

Aaaa i jeszcze największą zmiana w moim życiu to kurs tańca polskiego(?!?!) starego,ludowego? Jakby go nie określić chodzi o to,że idę na pierwsze spotkanie polskiej grupy tanecznej. Może wyjdę szybciej niż wejdę. Zobaczymy :-)

Pozdrawiamy ;-)

Jeśli macie pytania odnośnie niemieckiego żłobka zapraszam:-) Są jakieś mamy blokujące z DE?

wtorek, 4 sierpnia 2015

Facet przyjmuje poród i o tym, że poród nie taki straszny jak go malują... !:)

Dziś o (prawie) dwulatku, który pojawił się na świecie w październikowe popołudnie. Zaczęło się tak,noc 8.10 godz. ok 2 wstaję do toalety siusiu,(9 m-ąc ciąży, siusiu to moja największa "dolegliwość" pod koniec ciąży) w sumie to mogłabym zamieszkać w toalecie :) Po  zerwaniu się z łóżka czułam, że to nie będzie noc jak przez ostatnie naście tygodni. Ale robię swoje i kładę się dalej. Wtedy zaczynam odczuwać lekki ból w dole brzucha. Kolejna pobudka o 5 rano znów toaleta, tym razem jestem niemalże pewna,że powrotu do łózka nie będzie. Zobaczyłam maleńka plamkę krwi i zaczęłam ryczeć jak bóbr. Ze stresu, ze szczęścia? Nie wiem. Zaczęły pojawiać się małe skurcze. Biorę kąpiel z myślą,że ustąpią a ja dalej pójdę się położyć i odwlekę poród jak najdłużej. Po prysznicu skurcze nie ustają. Idę do kuchni zjeść śniadanie. Ostatnie śniadanie bez mojego F :)Chleb z pasztetem i kawa inka:)
6:30 Mąż wychodzi do pracy, a ja z zegarkiem w ręku sprawdzam ile trwają moje skurcze. Póki co nieregularne.
8:00 Dzwonię do męża "Wracaj zaczęło się !?" Ja tymczasem pakuje ostatnie rzeczy do torby i czekam. Skurcze nadal nie ustają i są coraz silniejsze.Na szczęście szpital mieliśmy blisko więc 5 min autem i jesteśmy. Droga z auta do szpitala była dystansem nie do pokonania. Skurcze mocne. Musiałam przystanąć, złapać się drzewa, męża, barierki, czegokolwiek. 
8:30 Izba przyjęć, kobiet pełno wszystkie patrzą na mnie ( pewnie myślą, że mam przekichane bo zaraz się zacznie). Ja póki co myślę o tym, że będę czekać w tej kolejce...eeeeAle nie tym razem. Pani pielęgniarka pyta, co ja tu robię. Więc odpowiadam, chyba rodzę :) Po tych słowach nie było odwrotu i zaczęło się. Wypisywanie tony papierów, pytań, badanie, lewatywa. Tak, lewatywa. Może nie powinnam o tym pisać ale polecammmm. Jeśli tak można powiedzieć polecam lewatywę. Brzmi to strasznie, ale ja szukając opinii dziewczyn na ten temat ( byłam zielona w tej kwestii ) nie znalazłam nic. Wiadomo nie przyjemne uczucie (nie mylić z bolesnym) ale potem w czasie porodu psychiczny spokój,że wiecie nic tam, nic tam no właśnie... nie ucieknie:) Po badaniach i spisie mojego życiorysu dostaję wypasioną piżamkę. Dwie części materiału wiązane na dwa sznureczki. Wdziewam swój szlafrok i prowadzi mnie pielęgniarka na porodówkę. Mąż jak cień, blady pełznie za nami :)Na bloku porodowym wita mnie bardzo miła pielęgniarka, pyta który poród (pierwszy) i kładzie mnie na jednoosobowej sali nieprzypominającej porodówki. Kładzie mnie pod KTG i leżymy, patrzymy co i jak. W między czasie znów papierologia, plan porodu ( nie wiedziała, że takie coś się wypełnia). Pytanie od pielęgniarki "Czy zgodzę się na to aby w czasie porodu obecne były studentki położnictwa? Odpowiadam 'czemu nie' (myślałam, że będą 2-3. było 6!) Potem wenflon, zakładał mi go również studentka w sumie to wszystko robiły one pod okiem pielęgniarki. Po wypełnieniu papierów, ponownym przebadaniu, wenflonie może wejść na sale mój mąż. Siedzimy, leżymy (tzn. ja leże ) czekamy. Skurcze coraz mocniejsze i regularne. 
12:00 Między skurczami udaje mi się zjeść szpitalny obiad.
13:00 wchodzi mój Gin, którego się tam nie spodziewałam. Wiedziałam, że pracuje w szpitalu ale nie spodziewałam się,że będzie miał wtedy dyżur. Co następuje potem, badanie wód płodowych. Szczerze dla mnie bardziej bolesne niż szycie po porodzie :) Ale wsio jest oki leżymy dalej.
15:00 rozwarcie małe, dostaje kroplówkę na rozkręcenie akcji. Po niej wszystko się zaczęło...
16:15 rozwarcie na 10 cm. Wpadają do pokoju zapowiedziane już studentki sztuk 6 :) pielęgniarka (super babka), położnik (tak położnik moją 'położną'był facet jedyny w naszym regionie:) W ciągu kilku sekund łózko na którym leże staję się wielkim fotelem do rodzenia . Zaczynamy przeć. Szczerze to myślałam,że bolą tylko skurcze a samo parcie i wypychanie dziecka już nie. Chociaż to nie racjonalne, bo niby jak taka główka przez taką dziurkę..ahhhSam poród trwał 45 min ( II faza) opisana już wyżej pielęgniarka trzyma mnie za prawą rękę, kładzie na szyi zmoczony ręcznik normalnie złoto nie kobieta. Mąż siedzi z drugiej strony i trzyma, a raczej ja wykręcam jego rękę jakbym chciała ją oderwać.Spoglądam przed siebie, słyszę 'jeszcze raz, ostatni, widać główkę' każdy coś mówi, a ja jak w amoku. Nie docierało do mnie nic, myślę tylko czy to już ostatni skurcz...
17:05 jeeestttttt!!!!!!! Mąż ryczy, widzę kontem oka, że jedna studentka płaczę. Ja nie. Czuję tylko ulgę i ciepło mojego maluszka położonego na mnie. 'Moja' pielęgniarka mówi do męża żeby dał aparat zrobi zdj jak przecina pępowinę. On ze stresu mówi, że niema aparatu (aparat leży obok na stoliku :) Pielęgniarka pstryka pierwsze fotki. A ja myślę tylko o tym, że będą mnie szyć. Zostałam rozcięta w czasie skurczu. W sumie gdyby nie to,że położnik mi o tym powiedział nie poczuła bym tego. Szycie było straszne. Nie pamiętam aby dostała jakieś znieczulenie przed szyciem. Jeszcze niemiła Pani doktor, która chyba się uczyła bo pytała innego lekarza czy tak ,czy dobrze szyje.
19:00 Zabierają nas na oddział. Pokój dwuosobowy dzielę z dziewczyną, którą kojarzyłam z wizyt u Gina (chodziłyśmy do tego samego)Tak mijają pierwsze dni razem z moim F na oddziale :)

Franek
waga 3850g
58 cm 
Kocham... :)

P.S Pamiętajcie przyszłe Mamusie, każdy poród jest inny. JA się bardzo wiele naczytałam i nasłuchałam. Chociażby od siostry, która w skurczach trwała naście godzin, a potem z bezsilności błagała o cesarkę. Ja jako jedyna kobieta z domu ( mam na myśli siebie, mamę i siostrę) urodziłam naturalnie. A myślałam, że będzie inaczej bo odkąd pamiętam miałam bardzo ! bolesne miesiączki. I strachliwa jestem bo przed porodem na pobranie krwi albo szczepienie szłam blada jak ściana (raz udało mi się osunąć na krzesło po pobraniu krwi) Więc nie ma żadnej reguły. Ból był duży ale o tym się szybko zapomina. I załoga lekarsko-pielegniarska super, a to połowa sukcesu. :)Od razu powiem, nie płaciłam za sale, nie płaciłam za pielęgniarkę u nas w szpitalu sala do porodu rodzinnego jeśli jest wolna i chcesz to ją dostaniesz:) A jakie są wasze wspomnienia ?:)

piątek, 31 lipca 2015

Mama sama w domu po raz pierwszy :)

Pierwsze chwile płacz, lament. Jak to zostaje w domu bez swojego malucha? W trzecim dniu emocje opadły i korzystam. Odpoczywam, siedzę przed kompem, snuje się między sklepowymi półkami i jak zwykle robię coś dla... nie, nie dla Siebie:) robię coś dla swego F. :)



środa, 29 lipca 2015

Nasza historyjka...:)



Raz słońce, raz deszcz. Tak wygląda dzisiejszy dzień. A jak to wyglądało kiedyś? Nie chodzi tu o pogodę, a raczej o to jak wyglądało nasze życie przed i po. 

Do tej pory czyli do początku tego roku mieszkaliśmy w Polsce. Ja, Syn i Mąż. Teraz mieszkamy w Hannoverze. Jedno z większych miast Niemiec, bardziej lub mniej ciekawych. Pewnie ktoś spyta po co przeprowadzka. Czy dla kasy? Dla kariery? W naszym wypadku dla kasy, lepszego życia. Póki co życie trudne jak i w Polsce. Jednak nie chodzi tu o względy finansowe ale o kulturowo-mentalne. 

Przez pierwsze miesiące ciężko było się przyzwyczaić. Najtrudniejsze dla mnie? Zdecydowanie język. Tak, uczyłam się go wiele lat. Jednak szkolna nauka, a rzeczywistość to dwie różne sprawy. W moim przypadku  wstyd, obawa bardzo mnie hamowały. Bałam się powiedzieć w sklepie "do widzenia". Uciekałam czym prędzej aby czasem kasjerka nie zdążyła pożyczyć mi miłego dnia, bo przecież musiałbym (a raczej wypadałoby ) odpowiedzieć jej tym samym. Tylko jak? Teraz Pani kasjerki się nie lękam. :) I jest coraz lepiej ale bez nauki w domu nie byłoby to takie łatwe i naturalne.

Ludzie tu też są inni. Mówią sobie "cześć" nawet gdy mijają cię na klatce schodowej pierwszy raz. Każda Pani kasjerka (Panowie również) mówią "dzień dobry", "do widzenia", "miłego dnia". Zachowania wobec dzieci, opieka medyczna, podejście do nauki w tych kwestiach też jest bardzo wiele różnic.Ale o tym będzie osobny post, który opowie też o naszej przygodzie ze żłobkiem. 

Póki co mieszkamy, żyjemy, pracujemy. Tęsknimy za Polską. 

Jednak jesteśmy razem i to jest najważniejsze :)


Jeśli ktoś jest ciekaw jak zorganizować sobie życie u zachodnich sąsiadów zapraszam. Odpowiem w mailu, może powstanie osobny post na temat mieszkań, pracy itd:)



wtorek, 28 lipca 2015

Pierwszy raz...

Pierwszy i najtrudniejszy post. Powinno być chwytliwie i zachęcająco, a będzie poprostu o mnie i o nas.
Może od przedstawienia sie zacznę:
Ja, początkująca blogerka, mama niespełna dwulatka i szara myszka na emigracji (o naszej emigracji opowiem co więcej w następnym wpisie).
On:
1. Syn, zbuntowany prawie dwulatek.
2. Mąż, zbuntowany prawie 30latek:-)
Mama po studiach obecnie latająca na miotle i odkurzaczu po niemieckich biurach (czyt. wyrzucamy ich śmieci, ścieram kurze i inne tam "biurowe" prace wykonuje)